Zgodnie z przyjętą tradycją, każdy zwycięzca zawodów organizowanych przez Stowarzyszenie Spearfishing Poland powinien napisać artykuł opisujący swój start. Tradycyjnie zatem, choć z niemałym opóźnieniem, przedstawiam Wam mój pierwszy występ w sezonie 2018. A było tej wiosny wyjątkowo gorąco ….

Jak większość z nas, także i ja z niecierpliwością wyczekiwałem pierwszych wiosennych zawodów, rozgrywających się w naszych bardzo nieprzewidywalnych wodach śródlądowych. Choć wróciliśmy już z Danii, przywożąc jako Reprezentacja Polski całkiem przyzwoite trofea, nadszedł czas na nie mniej emocjonujące rozgrywki krajowe. Tegoroczną areną wiosennych zmagań zostały jeziora Lipie oraz Osiek, nieopodal Dobiegniewa.

Będąc w drodze na zawody zastanawiałem się, co zastanę na miejscu? Jechałem bowiem w zupełnie nieznany mi teren. Nigdy w tych jeziorach nie pływałem, ani nie polowałem. Zapowiadało się zatem bardzo ciekawie, ale nim jeszcze dojechałem na miejsce, pogodziłem się już z faktem pełnej porażki. Nieznana woda więc mogę trafić na pustynię. Jedno jednak założenie nie opuściło mnie aż do samego końca zawodów – po świetnej zaprawie w Danii trzeba maksymalnie wykorzystać dobrą formę i najlepiej od razu przestawić się w tryb „bojowy”.

Pierwszy dzień - 6.00 rano. Telefon nie zawiódł. Trzeba wstawać i przygotować się do startu. Poprzedniego dnia było trochę pracy przy organizacji zawodów więc zawsze jest coś do zrobienia. Sprawdzenie sprzętu, spakowanie czegoś do picia i ostateczne zmiany w „scenariuszu”. Muszę w tym miejscu jeszcze dodać, że moje starty w zawodach zawsze poprzedzone są mniej lub bardziej zaplanowanym działaniem. Tym jednak razem nie miałem takiej możliwości, bo kompletny brak znajomości łowiska spowodował u mnie chwilowy zastój w pomysłach. W myśl jednak przysłowia „kto rano wstaje ...” sam Pan Bóg zesłał mi Pawła, który jako jeden z organizatorów również postanowił być aktywny od wczesnych godzin rannych. Po krótkiej wymianie zdań – o pogodzie i podobnych ważnych kwestiach, padło pytanie – widziałeś wodę? No cóż …. Co ja tam wiem o tutejszej wodzie? Lipie widziałem z powierzchni wczoraj, podczas krótkiego patrolu łodzią. Woda minimum 3 metry widoczności, ale o Osieku nie mam zielonego pojęcia. To jedziemy zobaczyć? Spytał Paweł. A pewnie. Jest trochę czasu więc chętnie popatrzę. Decyzji co do punktu startowego jeszcze nie podjąłem. Wsiadamy do Pawła auta i po kilku minutach jazdy idziemy szybkim krokiem w stronę pomostu. Wchodzimy, a moje oczy śmieją się coraz bardziej. Wizurka minimum 4 metry. Nie mając żadnego pomysłu na te zawody, w ułamku sekundy podejmuję decyzję – tym razem stawiam na czystą wodę. Wybieram na pierwszy dzień zawodów jezioro Osiek. Będzie, co będzie. Wybór dokonany. Reszta, to już tylko kwestia szczęścia, dobrego nosa i umiejętności wykorzystania sprzyjających sytuacji. To podstawowe cechy skutecznego zawodnika, pomijając oczywiście odpowiednie dobranie sprzętu, w zależności od zastanych warunków. Szybko wsiedliśmy do samochodu i wróciliśmy na ośrodek. Jak się okazało godzinę później, mogłem w ogóle nie wejść do wody ...

Po porannej odprawie i po wydrukowaniu list startowych dla sędziów, wykonując ostatnie czynności przed wyruszeniem na punkt startowy, nagle odzywa się telefon. Patrzę kto dzwoni i od razu czuję kłopoty. Odbieram. Niestety przeczucie mnie nie myli. U mojego znajomego w firmie padł internet. Firma stoi i nie zarabia. Trzeba pomóc. Korniki przegryzły słup, na którym były kable od DSL-a, przewracając go w poprzek drogi. Brzmi komicznie? Mi jednak do śmiechu nie było. Za godzinę mam start w zawodach. Nie będę się rozpisywał w tej kwestii, bo wolę pisać o rzeczach przyjemnych. Podsumuję jedynie, że totalnie „zagotowała mi się woda w chłodnicy”, Krzysiek z mojego team-u przez 30 minut zupełnie nie mógł się do mnie dobić, żeby pogadać o planach drużyny na ten start, a mi przybyło w tym czasie "kilka" siwych włosów. Po półgodzinnej walce, zdalnie udaje mi się podpiąć do LTE jeden komputer i natychmiast po skończonej rozmowie, w ostatniej chwili (już lekko spóźniony) wyruszam z ośrodka, udając się szybko na punkt startowy. Problem nie został jednak należycie rozwiązany, a zawody przestały już w międzyczasie cieszyć.

Jestem na miejscu i po szybkim przebraniu się biegnę do wody. Sędzia uprzedza wszystkich przed zbliżającym się startem, a w mojej głowie wciąż kłębią się myśli. Stres jednak cały czas nie odpuszcza. Dobra, teraz trzeba coś złowić. Ale jak tu spokojnie polować w takich warunkach? Pada decyzja – płynę na krótki patrol okolicy, a potem zdecyduję, co dalej. Po upłynięciu w szybkim tempie kilkuset metrów zaczynam dostrzegać w wodzie wyraźne oznaki życia. Coraz więcej drobnicy, ale zero ryby do zdobycia punktów. Płynąc nadal dość szybko, nagle dostrzegam wystający z trzciny spory dziób szczupaka. W ułamku sekundy obawa, że zaraz wystartuje, bo nie płynąłem przecież należycie cicho, ale zaraz potem naciskam na spust. Zdążyłem! Ryba dobrze zapięta, a strzał technicznie bez zarzutu. Zero ryzyka zerwania się. Szybka obsługa nizałki i płynę zdecydowanie dalej, bo inni zawodnicy są już blisko. Po upłynięciu kilkudziesięciu metrów, podobna sytuacja i kolejny szczupak dołącza do punktacji. Teraz jednak płynę wolniej i ostrożniej, dokładniej wpatrując się w rośliny i przestrzenie między nimi. Po kolejnych kilkudziesięciu metrach widzę spory ogon stojącego do mnie tyłem szczupaka. I w tym momencie zapala mi się czerwona lampka – WYSTARCZY!. Za chwilę jednak przypominam sobie, że to przecież zawody. Podpływam bardzo cicho i strzelam pod dużym kątem. Ryzyko „zepsucia” strzału spore, ale ostatecznie cel zostaje osiągnięty, a ja mam w głębi duszy nadzieję, że więcej już takich szczupaków nie spotkam, bo jeśli tak ma być dalej, to będzie ich jak na moje standardy zdecydowanie za dużo. Na całe szczęście dobra passa się kończy, a ja kolejne punkty zdobywam już jedynie na czterech wzdręgach, nie mogąc jednocześnie cały czas odzyskać wewnętrznego spokoju. Nie rozwiązałem problemu u kolegi, a takie polowanie przestaje mieć sens. Krótka decyzja – kończę zawody i wracam. Mam już jakieś całkiem przyzwoite punkty więc nie ma tragedii. Nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. Szkoda, bo woda kusiła pięknymi widokami i gdyby nie poranny problem, z pewnością wyszedłbym w ostatniej minucie.

Na punkcie startowym pojawiłem się po około dwóch godzinach pływania, rezygnując z przysługujących mi jeszcze czterech godzin. Zdając szybko ryby sędziemu, niezwłocznie udałem się do auta i uruchomiłem telefon. Po 1,5 godzinnej rozmowie, będąc już bardzo zmęczonym konwersacją w ciągle nieściągniętej piance, w końcu mogłem złapać głębszy oddech. Udało mi się bowiem skierować w miejsce awarii mojego znajomego, który wzorowo wywiązał się ze swojego zadania. Problem u kolegi został rozwiązany, ale ja straciłem 4 godziny zawodów. Mogłem jeszcze wejść do wody na godzinkę, ale byłem już tak psychicznie i fizycznie wyczerpany, że postanowiłem odpuścić. Zdjąłem więc piankę i resztę czasu czekałem w pięknym, wiosennym, zielonym plenerze na powrót pozostałych zawodników, poznając tym samym inną stronę współzawodnictwa.

Pierwszy dzień zaliczony. Emocji trochę za dużo i nie te, których oczekiwałem, ale jest jeszcze drugi dzień. Trzeba go dobrze zaplanować.

Po ważeniu, pierwszego dnia, okazuje się, że moje ryby zapewniają mi pierwsze miejsce w klasyfikacji indywidualnej. Jestem zaskoczony, ale i szczęśliwy. Czyżby dobra karma wróciła? Biorąc pod uwagę moje zaledwie 2-godzinne zmagania i osiągnięty wynik, zaczynam się zastanawiać, czy coś jednak nie jest na rzeczy ;-). Jak by nie było, nad Janem W. mam nieco ponad 5000 punktów przewagi, ale jest jeszcze drugi dzień, a przeciwnicy wytrawni i równie mocno zmotywowani na początku sezonu. Nie mogę zatem jeszcze odpuścić, bo wszystko się może zdarzyć.

Decyzja w kwestii planu na drugi dzień była bardzo trudna. Kierując się jednak zdrowym rozsądkiem i wynikami z pierwszego dnia, postanowiłem odpuścić sobie duże ryby, a skupić się na metodycznym szukaniu i punktowaniu drobnicy – okoni, wzdręg i płoci. To może nie wystarczyć, ale pewniejsze to, niż szukanie sporych szczupaków. Muszę w tym miejscu jeszcze nadmienić, że na zawodach organizowanych przez SSP, wymiar punktowanego szczupaka zaczyna się dopiero od 60 cm. To nie jest mało więc trzeba dokładnie ocenić szanse na spotkanie takiej ryby.

Drugi dzień zawodów – dla odmiany - przebiega mi już w całkowicie spokojnej atmosferze. Nie kombinuję i ponownie wybieram na łowisko jezioro Osiek. Tym razem płynę jednak w przeciwną stronę, a całe 6 godzin upływa mi na uganianiu się za niewielkimi rybami. Ostatecznie na punkt startowy wychodzę z 3-ma sztukami wzdręg oraz 5-cioma sztukami okoni. Jak na 6 godzin pływania, to wynik nie szokuje, ale 4255 punktów też nie należy lekceważyć, skoro na zawodach, o czołowych miejscach decydowały w przeszłości wartości w przedziałach 20-50 punktów.

Nie jest zatem źle, ale pytanie, co mają inni? Chyba to najbardziej niepokoi, ale i ekscytuje podczas każdych zawodów w łowiectwie.

Inni zawodnicy drugiego dnia pięknie zapunktowali na jeziorze Lipie, a cała czołówka po drugim dniu zdążyła się całkiem solidnie (z małymi wyjątkami) przetasować. Na drugie miejsce z szesnastego!! ostatecznie przeskoczył bowiem Jakub K., a Maciej D. zdołał utrzymać trzecie miejsce.

Jeśli natomiast chodzi o mnie, teoretycznie, po pierwszym dniu zawodów mogłem już w zasadzie nie startować następnego dnia. Zdobyte w dwie godziny pierwszego dnia 955 punktów przewagi wystarczyły do wygrania całych zawodów. Zdobyta drugiego dnia „nadwyżka” przeniosła się już tylko na wynik ogólny całego sezonu.

Podsumowując ….

Mój wiosenny start w pierwszych zawodach sezonu 2018 zaliczyłem do wyjątkowo stresujących, ale i jednocześnie wyjątkowo udanych. Zwycięstwo cieszyło tym bardziej, iż wygrała także i cała moja drużyna. Zwycięstwo było dla nas tym cenniejsze, że zdobyliśmy je zdecydowaną przewagą punktową, która w odniesieniu do drugiego miejsca wyniosła aż 16485 pkt.

I co dalej po takim starcie? Nie ma innego wyjścia, jak podobnie udany występ na zawodach jesiennych, by utrzymać wysoką lokatę i ostatecznie wygrać drużynowo cały sezon. Z takim wynikiem, to z pewnością realne zadanie, ale i spore obciążenie psychiczne, bo nigdy nie wiadomo, czy trafimy w danym dniu na ryby. Z tą jednak problematyką miałem dość często do czynienia więc jakoś to trzeba będzie przetrawić w myśl przysłowia: „Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni”.

I tym optymistycznym akcentem kończę relację z mojego wiosennego, trochę nietypowego i pokomplikowanego startu. Jestem jednocześnie przekonany, że to doświadczenie bardzo mnie wzmocni jako zawodnika, zwłaszcza na jeszcze bardziej stresujących i wymagających zawodach zagranicznych. Dziękuję wszystkim Zawodnikom za wspaniałą i emocjonującą rywalizację oraz doborowe towarzystwo.

Do następnych zawodów ….
Krzysztof Cybulski

Zdjęcia udostępnione dzięki życzliwości nurkowapolska.pl 
(fot. Paweł Laskowski)

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież

CO NOWEGO...?

05.02.2023
Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie ustanowiło składkę członkowską za rok 2023 w wysokości 180 zł.


25.01.2023
Wybrano nowy Zarząd Stowarzyszenia w składzie: Paweł Węglarz, Jakub Krystkowiak, Wojciech Gorajek.
Gratulujemy i życzymy sukcesów!


KALENDARZ IMPREZ
GŁÓWNI PARTNERZY
PATRONATY MEDIALNE 2021
ZAPRZYJAŹNIONE STRONY